Jak dwu i pół letnie dziecko potrafi przeżywać swój pierwszy lot samolotem:
  • na widok ogromnej różowej maszyny krzyczy – mamo salot! Salot pink! 
  • na chmury krzyczy – mamo śnieg!
  • na krajobraz z lotu ptaka, krzyczy – mamo woda!
  • a gdy widzi inny samolot z ziemi, skacze, obie ręce podnosi do nieba i krzyczy – mamo salot! Salot cioci, wujka! (no, no powodzi się… :))
W tym roku udało nam się znaleźć trochę czasu i zorganizować pierwszą małą wycieczkę samolotem. Taką małą wyprawę, żeby odwiedzić ciocię i wujka Marysi. 
Tym oto sposobem naszą małą, czteroosobową ekipą polecieliśmy wysoko, wysoko do nieba i wylądowaliśmy w pięknej Norwegii 🙂
O czym trzeba pamiętać i na co zwrócić uwagę, wybierając się z dzieckiem w podróż samolotem za granicę:
– dowód osobisty lub paszport – dokument bez którego podróż nie byłaby możliwa. W Polsce na wyrobienie dowodu osobistego czy paszportu, czeka się do miesiąca czasu. Koszt wyrobienia paszportu to 140zł (w przypadku uczniów czy studentów przysługuje 50% zniżki), natomiast dowód osobisty można wyrobić za darmo.
Nam się udało w ostatniej chwili, gdyż mądra mama zamiast pierwsze wziąć pod uwagę dokumenty, a potem kupić bilety lotnicze, zrobiła na odwrót. Taka ze mnie spontaniczna „zorganizowana” mama, kupiła bilety trzy tygodnie przed odlotem 🙂 Na szczęście dowód mieliśmy już po dwóch tygodniach – uff… Warto więc brać pod uwagę czas jaki potrzebujemy na wyrobienie dokumentów, żeby uniknąć niepotrzebnego stresu
– coś do jedzenia – dzieci są bardziej wrażliwe na zmiany ciśnienia, którego nie unikniemy podróżując samolotem, warto więc mieć ze sobą coś co pomoże odetkać im uszka. Fajnie sprawdzają się łakocie, takie jak: żelki, lizaki, gumy rozpuszczalne czy coś do picia. W przypadku napojów, możemy je zakupić dopiero po przejściu przez bramki w sklepie na lotnisku lub bezpośrednio w samolocie. 
Moja gwiazdeczka, gdy tylko odczuwała zmianę ciśnienia, zatykała uszka, a że była już na tyle najedzona łakociami i opróżniła butelkę z napojem, wymyśliłyśmy sobie zabawę z ziewaniem. Dobrze, że jest na etapie powtarzania tego co się jej pokazuje, więc poskutkowało 🙂
– coś do zabawy – dzieci mają to do siebie, że nie potrafią w spokoju usiedzieć na swoim małym tyłeczku  w pozycji nieruchomej dłużej niż piętnaście minut. A więc wszelkie umilacze podróży typu: urządzenia elektroniczne z ciekawymi aplikacjami, bajkami mogą być zbawieniem (pamiętamy o trybie samolotowym, żeby nie zakłócać urządzeń w samolocie). Dobrze mieć również ze sobą jakieś zabawki, czy książki… 
No właśnie dobrze że w samolocie były ciekawe obrazki do oglądania, bo gdy znudziło się oglądanie „śniegu” za oknem, można było pooglądać gazetkę. Oczywiście mądra mama stwierdziła, że zabawki będą tylko niepotrzebnie zajmowały miejsce w torbie podręcznej, co w drodze powrotnej już się zmieniło 🙂


– spokój – tak, tylko spokój nas uratuje, w szczególności kiedy dziecko marudzi, kręci się, zaczepia wszystkich na około. Próby usiłowania posadzenia takiego dziecka na fotelu i unieruchomienia go, będą się wiązać z dodatkowym krzykiem i awanturą w samolocie, przez co podróż może być utrapieniem. Nie oszukujmy się: dzieci, równa się nadmiar energii (przynajmniej te poniżej szóstego roku życia), więc podejdźmy do tego ze spokojem i nie przejmujmy się spojrzeniami 🙂

– zgoda na wyjazd za granicę – oświadczenie, które może być napisane odręcznie, dosłownie parę słów: wyrażam zgodę na wyjazd zagraniczny mojej córki/syna (imię, nazwisko) pod opieką matki/ojca (imię nazwisko) i podpis drugiego rodzica. Być może takie oświadczenie nie zawsze jest konieczne, ale słyszałam, że jeśli loty są międzykontynentalne, lubią zapytać o taki papierek (nie zaszkodzi mieć).
U nas, ze względu na zaistniałą sytuację (kolejny punkt niżej), moja młodsza siostra (niepełnoletnia) musiała wrócić do Polski ze mną, więc taki dokument był nam niezbędny.

– i ostatnia, bardzo istotna rzecz, na temat której wiele osób może mieć różne zdanie – ubezpieczenie turystyczne, które można zakupić przed wylotem w dowolnej agencji ubezpieczeniowej, a które czasem potrafi uratować nas przed poniesieniem ogromnych kosztów związanych z leczeniem. Takie ubezpieczenie na kilka dni to koszt zaledwie trzydziestu paru złotych (cena za Wojażer PZU pomoc w podróży).

Kiedy podróżowaliśmy bez dziecka, często zapominaliśmy o tym drobnym szczególe, ale biorąc pod uwagę że nasza Marysieńka ostatnimi czasy ciągle łapała jakieś infekcje, z obawy przed jakąkolwiek wizytą u lekarza, tym razem postanowiliśmy takie ubezpieczenie mieć ze sobą. I można to nazwać szczęściem w nieszczęściu, bo dziadziuś Marysi niestety tak niefortunnie skręcił nogę, że skręcenie okazało się złamaniem, konieczną operacją i długim pobytem w szpitalu :(:(:(
Tak więc kwestię takiego ubezpieczenia zostawiam do własnego przeanalizowania. U nas wiemy na pewno, że nie ruszymy się nigdy poza granice naszego kraju nie mając pewności, że jesteśmy ubezpieczeni…
Dziadziu wracaj nam szybko do zdrowia i do domu 🙂 Trzymamy kciuki, czekamy na dobre wieści i przesyłamy buziaki !!! 

Poniżej wrzucamy też kilka zdjęć z naszego pobytu w Norwegii. Pozdrawiamy.