Jest kilka takich dni w roku, kiedy to pakujemy walizki i jedziemy. Gdzie? Do rodzinnego domu, do miejsca w którym spędziliśmy nasze dzieciństwo, do miejsc które odegrały duże znaczenie w naszym życiu. Wracamy do przeszłości…

Trochę jak przez mglę, ale widzę. Ja z siostrą biegająca po podwórku, na których pełno domowych zwierząt: koty, psy, kury kaczki, krowy, świnie i nawet konia pamiętam. 
Pamiętam dziadka, który pokazywał mi, jak tego konia czyścić, pamiętam nas kręcących się z kubkami wokół babci dojącej krowy, żeby tylko nim odstawi wiaderko wypić świeże ciepłe mleko z pianką. Pamiętam nasze karmienie i odganianie kur, które zjadały więcej ziarna od swoich mniejszych słabszych członków podwórkowej grupy. I ten czas spędzony na polu, czy to na zbieraniu malin, porzeczek, aronii czy na przewracaniu siana. Albo żniwa na polu i ta cała ”zabawa” w stawianie snopków, a potem skakanie po słomie w stodole…

Tak! Wychowałam się na wsi. Na takiej prawdziwej wsi, których mam wrażenie już nie ma. I dziś kiedy wracam na to podwórko z dzieciństwa uświadamiam sobie, jak okrutnie czas się z nami obchodzi. Przecież to było nie tak dawno, przecież pamiętam….
Pozostało tak niewiele, kilka kur do których dogląda mama i niszczejące budynki, po których z roku na rok widać, że stają się historią. Miejsce w którym ciężko pracowali nasi dziadkowie i na które jak spoglądam to kręci się łza w oku. Bo to miejsce było częścią ich życia, a także i mojego. Dziś trudno uwierzyć, że tak żyło się kiedyś. Budynki niegdyś piękne, tętniące życiem z biegiem czasu po prostu się zestarzały, tak jak starzejemy się my. I jak pomyślę, że niebawem takie miejsca pozostaną już tylko wspomnieniem… O czasie bezlitosny… 
W wyjątkowym dla mnie miejscu – klimatyczne, rodzinne, pokazujące upływ czasu… Dziś takie zdjęcia… Poczujcie je również i Wy…