Dzisiejszy post wzbudzi pewnie wiele emocji. Zastanawiam się tylko czy bardziej tych pozytywnych, czy negatywnych… Bo o ile faceci solidaryzują się ze sobą, cieszą sukcesami wspierają siebie nawzajem, tak kobiety mają nieco bardziej skomplikowane myślenie: zawsze znajdą jakiś powód do intryg, podejrzeń, czy złośliwych komentarzy… Taka chyba nasza babska natura… Stąd też pewnie pojawiła się w mojej głowie obawa, czy nie przekroczę pewnej granicy jeśli opublikuję ten post… 

Tak wiem! Jestem matką! Matką dwójki, niesamowitych dzieciaków i być może tego typu zdjęcia nie stawiają mnie w dobrym świetle – właśnie jako matki. Bo przecież matka (w szczególności trzydziestoparoletnia) powinna być dojrzała, poukładana, a nie mieć myślenie próżnej małolaty…
Ale wiem też jedno – jestem kobietą! I jak wiele kobiet (nie zaprzeczajcie) lubię czuć się świetnie w swojej skórze. Nie uwierzę jeśli ktoś mi powie, że nie ma dla niego znaczenia to jak wygląda, jak się czuje we własnym ciele, po prostu nie uwierzę (chyba że będzie to skrajny pesymista)… Wiem też, że wraz z fajnym wyglądem idą w parze: pewność siebie, dobre samopoczucie i chęć zdobywania całego świata! Nawet jeśli ten świat to tylko zwykła codzienność i wychowywanie dwójki dzieci…

Ja zawalczyłam o siebie! Postawiłam sobie za cel (już od pierwszej ciąży), że po całym tym ciążowym zamieszaniu wrócę do formy. Nie byłam przekonana czy mi się to uda i nie wiedziałam czy dam radę wytrwać w swoim postanowieniu. Wiecie pewnie jak to jest, zaczynać coś, a potem nie udaje się tego skończyć. To nie jest ani proste, ani łatwe, zwłaszcza, że zawsze przychodzą dni zwątpienia (to normalne). Ważne jak te chwile przetrwamy…

Jeśli szukacie tu gotowego przepisu na to, jak szybko i bez wysiłku schudnąć, czy wrócić do formy sprzed ciąży – to tu niestety tego nie znajdziecie. Znajdziecie za to, moją energię (którą łapcie pełnymi garściami) i przykład, że jak się czegoś bardzo chce to można!
Moja ”fit przygoda” zaczęła się częściowo przypadkiem (przynajmniej jeśli chodzi o zmianę nawyków żywieniowych). Gdy w pierwszej ciąży okazało się że mam cukrzycę ciążową i zostałam postawiona przed wyborem: dieta albo zastrzyki z insuliny… Postanowiłam, że spróbuję przejść na dietę. Pierwszy raz w życiu. Wierzcie mi nigdy bym siebie o to nie podejrzewała, ale gdy wiesz, że oprócz własnego zdrowia jest jeszcze jedno maleńkie – okazuje się, że jesteś w stanie dać z siebie o wiele więcej niż się tego spodziewałaś…
Tak! Wtedy się zaczęło. Bo jak się okazało ta dieta, to nie jak do tej: brak śniadania, jakaś kanapka w ciągu dnia, coś słodkiego, a na noc dopchanie się, no bo w końcu przez cały dzień nie było czasu cokolwiek zjeść. Dieta wcale nie musi oznaczać: nic nie jedzenia (tak zawsze myślałam). Bo gdy dieta ta zawiera pięć, czy sześć zbilansowanych posiłków w ciągu dnia, trudno nazwać ją dietą, prawda?! Zmieniły się za to niektóre produkty i nawyki żywieniowe, które jak się okazało działają cuda… I mimo, że w pierwszej ciąży był to wybór w jakiś sposób narzucony, tak w drugiej – własny wybór i wiele dobrych przyzwyczajeń, które właściwie same weszły w krew o tego czasu…

Pamiętam, gdy wkroczyłam w szósty miesiąc ciąży a waga wskazywała 8,9kg na plusie, wiedziałam, że na 15kg raczej się nie skończy, mając przed sobą kolejne najbardziej „rosnące” miesiące… A gdy w dzień porodu stając na wadze okazało się, że mam w pierwszej ciąży 6,5kg do przodu (choć pierwsza to ciąża zakończona przed czasem). a w drugiej 8,3kg wiedziałam, że to dzięki diecie. I żeby nie było – dieta ustalana przez lekarza, pełnowartościowa, która w żaden sposób nie mogła zaszkodzić dziecku, a wręcz przeciwnie, bo przy okazji miała za zadanie dostarczyć wiele cennych składników i witamin… Nie będę się rozpisywać o diecie, bo oczy nie zniosą takiej ilości przeczytanego tekstu 🙂 Zwłaszcza, że ta dieta nieco się zmieniała w szczególności, kiedy zaczęłam być bardziej aktywna. Jeśli ktoś chętny zapraszam do kontaktu priv…

Natomiast jeśli chodzi o ćwiczenia. Gdy tylko organizm (czy to po jednej, czy po drugiej ciąży) w miarę odpoczął i doszedł do siebie, zaczęłam wprowadzać pierwsze ćwiczenia. I tu napiszę tylko jedno, zakochałam się w Ewie Chodakowskiej. Nie od razu. Bo gdy pierwszy raz zobaczyłam jej nagranie i ćwiczenia, stwierdziłam – nigdy w życiu. Nie przemawiała do mnie – do momentu gdy przypadkiem polubiłam jej profil na Facebooku… Wiecie co? Ta kobieta ma tak pozytywną energię i tak wielkie serce (nie wspominając o wysiłku), które wkłada w swoją pracę, że śledząc jej codzienne wpisy w końcu (chcesz czy nie) ulegniesz! Ona mnie po prostu zaczarowała – osobowością – nie dietą czy ćwiczeniami… Dlatego ja również chcę, żebyście zgarniali tą energię i wykorzystali ją dla siebie… Bierzcie!!! A jak nie wierzycie zajrzyjcie na profil Ewki i poczytajcie jej wpisy – link…


Niestety, wszystko wymaga dużej samodyscypliny, co z pewnością jest bardzo trudne… W końcu każdy z nas jest inny, ma inne geny i nie każdy zawsze ma szansę osiągnąć te same efekty. Za to każdy, kto włoży trochę wysiłku i ciężkiej pracy w to co robi – prędzej czy później zobaczy efekty! To pewne! 🙂

A dziś zdjęcia na których zobaczycie ponad trzy lata mojej pracy. W „miarę” trzymanie się diety (często nie byłam/jestem w stanie odmówić sobie czegoś słodkiego) i w „miarę” regularnych ćwiczeń (bywało, że miałam, nawet parę tygodni zwątpienia)… Zdaję sobie sprawę z tego, że żeby czasem coś osiągnąć potrzeba wiele czasu… Ale jeśli patrząc na to ze strony takiej, że czas właściwie i tak przemija (o ile nie zapierdziela w błyskawicznym tempie), to może gdyby coś, co zaczęło się na przykład dwa miesiące temu, nadal było kontynuowane do dziś, nie po szczędziło by nam efektami… 

Naszła mnie też jedna myśl, bo nikt z nas nie jest idealny i każdy pewnie ma w sobie coś, czego nie lubi lub ma sobie coś do zarzucenia. Nawet nie wyobrażacie sobie jak potrafię narzekać na odstający pępek po ciążach, który nigdy już się nie wchłonie, bo mięśnie brzucha rozeszły mi się na tyle, że żadne ćwiczenia nie zbliżą ich do siebie. Albo moje nogi, całe w bliznach na skutek poparzenia, którego doświadczyłam będąc pięcioletnim brzdącem… Natura ludzka w jakiś sposób mąci nam w głowie i czasem zamiast skupić się na sobie i własnym życiu czy szczęściu, lubimy porównywać się do innych… Tylko po co? Przecież każdy z nas jest inny, wyjątkowy, każdy ma jakieś wady i zalety. Ważne na czym bardziej się skupiamy. Chyba fajnie jest pracować nad swoimi dobrymi cechami, co? 🙂 Dziś wiem, że człowieka nie ocenia się po wyglądzie, a po tym jakie ma serce… A to, że czasem ktoś wygląda tak czy inaczej, może być spowodowane różnymi doświadczeniami jakie w życiu go spotykały: czy to właśnie na skutek pracy nad sobą, czy na skutek choroby, czy jakiegoś wypadku albo przeżycia… Nasze ciało potrafi nie raz pokazać nasze życie, zależy tylko, jak je spostrzegamy…

Znalazłam 🙂 Fajne, nie?

Silne kobiety wspierają inne kobiety! 
Słabe kobiety potępiają inne kobiety!